Dobroczynności nieudolne początki...

Melduję, że żyję. Po Świętach miałam zbyt dużo przygód, żeby pisać. Na wstępie pozdrawiam serdecznie złodzieja mojego telefonu marzeń- a żebyś wylądował gołym tyłkiem w mrowisku. Okey, wyrzuciłam z siebie tę namiastkę nienawiści. Tak naprawdę w całej tej kupce nieszczęścia, jakie spotkało mnie w ciągu ostatnich dwóch lat, staram się dostrzec jakieś pozytywy. Na pewno dużo ostrożniej podchodzę do ludzi, którzy "chcą dla mnie jak najlepiej", schodząc ze schodów trzymam się barierki (chodzenie o kulach nie jest fajne), biorąc prysznic nie patrzę w górę, żeby nie prowokować tynku do spadania mi w oczy. Nie to, żebym miała dziś dzień marudy, po prostu czasem jak człowiek wybebeszy się z negatywnych uczuć to jest łatwiej, lżej. Tak czy inaczej, w obliczu prześladującego mnie pecha, staram się nie rezygnować z dobrych uczynków, wierząc, że to dobro, które przecież do cholery musi do mnie w końcu wrócić, kumuluje się i jak już przyjdzie to mnie przygniecie.Jestem z natury egoistką, ale któż nie jest. Znajomi twierdzą, że to zdrowy egoizm, ja mam jednak swoje zdanie. Ale mimo wszystko zdarzy mi się zrobić coś ku chwale dobrego wychowania. Z różnym skutkiem, bo jak wiemy dobrymi chęciami piekło wybrakowane.Piękny, słoneczny poranek, jadę do pracusi. Wychodzę z peronu metra. Idzie przede mną matka z około rocznym bąblem. Prowadzi wózek jedną ręką a bąbla trzyma drugą. Aż tu nagle, zupełnie niespodziewanie wyrastają przed nimi schody. Dzieciak się przewraca, matka usiłuje wnieść wózek i zostawia tą małą, wyjącą istotę. Toteż podchodzę do młodego i pomagam mu stanąć na nogi. Chyba mu się nie spodobałam, bo podwoił ilość decybeli, jakie wydobywały się z jego wątłego ciałka. Matka rzuciła wózek i biegnie do nas, z bladym uśmiechem dziękuje. Na to ja, ignorując fakt, że mamuśka mierzy oczami wysokość moich obcasów, proponuję, że wniosę wózek po tych przeklętych schodach. Chwytam spacerówkę i w tym samym momencie młody zaczyna drzeć się na całe gardło, że zła pani kradnie mu wózek. Swoją drogą zaskakująco bogate słownictwo jak na taki wiek. Wniosłam wózek, eskortowana wyciem dziecka i wzrokiem przechodniów. Nie pamiętam czy usłyszałam dziękuję. Pamiętam za to jak płonęły mi policzki i jak myślałam o tym, że moje szczęście, jak już zdecyduje się pojawić, będzie monstrualnych rozmiarów.Ale dobry uczynek - z dobroci mego zlodowaciałego serca a nie z wyrachowania, został mi policzony. Warto zrobić dziennie chociaż jeden tak nieudolny, jak wyżej odpisany, dobry uczynek. Jeden to minimalna jednostka. Nie da się zrobić pół dobrego uczynku. Także czyńmy dobrze. Wszystko.

PrzemyśleniaComment